Talent kronikarski Ania objawiła podczas swojej pierwszej wyprawy z nami na majówkę w 2009 r . Oto jej podsumowanie:
Niezbyt blisko, ale i nie męcząco daleko, tak w sam raz na tyle aby w odczuwalnie oddalić się od stolicy, a już cieszyć się budzącą się do życia naturą, zorganizowały majówkowy wyjazd dla 16 osobowej grupy: Basia, Asia i Jola. Dla większości uczestników urlop rozpoczął się w czwartek wieczorem. Należało odnaleźć wskazany adres w Podłęży, leżące w sąsiedztwie leśniczówki – “Gospodarstwo Agroturystyczne, Marzena Oszkiel, Podłęż 1.” W piątek, kiedy ostatni dotarli na miejsce, po wspólnym własnoręcznie przygotowanym śniadaniu (sałatki, mistrzostwo świata!), ustaliliśmy trasę, skompletowaliśmy sprzęt, który niejednokrotnie dopiero miał robić pierwsze kilometry w tym roku i ruszyliśmy w drogę. Pierwszym celem było Sanktuarium MB Fatimskiej w Górkach. Pogoda jak na zamówienie, włoskie niebo bez żadnej chmurki, chociaż nieco wietrznie. Szczery zapał do pokonywania pierwszych kilometrów w kierunku niebieskiego szlaku prowadzącego do Wilgi ostudziły trudne, piaszczyste odcinki przejazdu przez las, przez co ‘średnia przelotowa’ mocno spadła. Przejechaliśmy ścieżkami wśród domków letniskowych – najbardziej znanej części Wilgi. Po drodze, nie bez przeszkód, daliśmy sobie chwilę na relaks na leśnej polanie – kto chciał i mógł – ‘kołami do góry’, bo słońce zachęcało do opalania. Dalej, planując przeprawę przez Wilgę, natknęliśmy się na nie zaznaczony na żadnej mapie drewniany most, ‘strzeżony’ przez biwakujących niedaleko harcerzy. Kolejnym punktem dla części z nas była Cyganówka ze swoim mini zoo, z krótką przerwą na spacer przez wybiegi m.in.dla saren, dzików, wietnamskich świnek. Dalej asfaltem w stronę centrum Wilgi, znów odpoczynek, zbieranie sił na dalszą część wycieczki, czyli przejazd przez Maciejowice, asfaltem z powrotem do Podłęży. Razem około 56 km. Drugiego dnia, równie pięknego, wybór ‘odpowiedzialnych za trasę’ padł na Łaskarzew, do którego wyruszyliśmy leśnym duktem z Podłęży, dalej przez wieś Lipniki, dość szybko udało się dotrzeć do centrum miasta. Krótki rekonesans, chwila dla paparazzich i bez straty czasu przejazd w stronę Starego Helenowa czerwonym szlakiem w okolice Podzamcza, gdzie czekał relaks na ‘zielonej trawce’ nad jeziorkiem w okolicy młyna. Drogą powrotną był znany przejazd w kierunku Maciejowic i dalej przez Domaszew do Podłęży. W niedzielę pogoda sprzyjała jeszcze bardziej, a zaproponowana trasa wiodła prosto w kierunku Królowej Rzek. Przez Kolonię Podłęż, wzdłuż wału przeciwpowodziowego tak jak droga pozwalała, raz po jednej, raz po drugiej stronie wału przejechaliśmy kilkanaście km, znajdując po drodze miejsce na niedzielny piknik nad Wisłą. Okolica jest tu niezwykle
malownicza: typowy mazowiecki krajobraz z mnóstwem wierzb płaczących, nad piaszczystym, pełnym łach brzegiem rzeki.
Kolejnym punktem był krótki postój na grobli z industrialnym widokiem na Elektrownię Kozienice, po czym decyzja, aby pojechać drogą w kierunku Maciejowic, z planem zwiedzenia lokalnego muzem z pamiątkami z czasów Insurekcji Kościuszkowskiej. Niestety, pomimo długiego weekendu nie było to możliwe. Przez 3 dni ‘nakręciliśmy’ ok.140 km Dla małej grupki pozostałych w Podłęży również 4 dzień – poniedziałek – był jeszcze dniem aktywnego wypoczynku z wyprawą po okolicy.
KASZANKA RULEZ …
Trochę dlatego że wena mnie męczy, trochę dla podtrzymania nastroju pierwszej w tym roku kanikuły, a trochę dlatego że się po prostu cieszę z tego że ‘dane mi było’, streszczę Wam jeszcze dzisiejszy, ostatni dzień pobytu w Podłęży: Smutek i uczucie pustki, jakie pojawiło się po Waszym wyjeździe zostało nam niespodziewanie osłodzone butelką ‘chilijskiego czerwonego półwytrawnego’, które w tajemniczych okolicznościach pojawiło się na stole w kuchni. W tym miejscu chcieliśmy serdecznie podziękować Tajemniczemu Darczyńcy, który pewnie nie do końca ma świadomość że nim został: było bardzo smaczne, a wypite za Wasze szczęśliwe dotarcie do miejsc przeznaczenia. Dzień zakończyliśmy wprawkami w scrabble, w których objawił się samorodny talent (tak, Ala, to o Tobie), rozmowami ‘o życiu’ przy kolejnym trunku, który pozostawił Darczyńca nr 2 (Mikołaju, czy to Ty?) – ukłony w tym miejscu; próbą okiełznania ogromnej ilości kaszanki, która okazała się wcale nie maleć w lodówce (może niska temperatura powodowała, że tak było, ale w wysokiej byłoby jej jeszcze gorzej, nieważne), wstępnym planowaniem kolejnego dnia i wspomnieniami z Waszych poprzednich wypraw. Poniedziałkowy poranek przywitał nas bezchmurnym niebem i obietnicą kolejnej wycieczki. Bladym świtem, czyli jakoś po 10:00, po obfitym śniadaniu (tu należne ukłony kolejnym Sponsorom), z pieczywem dowiezionym przez niezastąpionego Konrada, zdecydowaliśmy że zrobimy jeszcze ‘małą pętelkę’. Joasia wybrała odpoczynek na łonie natury, a pozostała czwórka ruszyła asfaltem w kierunku szkoły, a stamtąd drogą z widokiem na las. Nie chcę Was zanudzać opisem kolejnych kilometrów, napiszę tylko tyle że niedaleka wcale okolica to też kilka nieźle ubitych leśnych duktów, z drogą przez las wijącą się pod górę i z górki (naprawdę, byliśmy mile zaskoczeni). Celem ok.30 kilometrowej wyprawy były stawy, jeziorka, przynajmniej tak wyglądało na mapie miejsce oznaczone kolorem niebieskim. Pół-stawy, pół-jeziorka udało nam się znaleźć, niestety już bez Krzysztofa, który bezpiecznie wrócił do domu, potem zrobić pół-popas na pół-polance, i kiedy okazało się że zrobiło się bardzo późno, docisnęliśmy pedały i, zreprymendowani przez Miejscowe Służby Leśne (pan zapytał czy wiemy że jest zakaz wstępu do lasu i kazał go opuścić), dość szybko znaleźliśmy się w znanym miejscu przy kościele w Samogoszczy. Zapomniałam tylko wspomnieć o sesji zdjęciowej bocianów, którą pewnie opublikuję. Wcale się nie bały, słowo. Zgadnijcie, co było na obiad? Tak, kaszanka spełniła swoją rolę jako danie główne (Mikołaju, dziękujemy), potem nie pozostało już nic innego jak uprzątnięcie lodówki i okolic oraz pracowite umieszczenie rowerów, tak aby mogły bezpiecznie podróżować i w drogę. Nie wiem jak dla pozostałych, ale dla mnie dzisiejszy dzień był bardzo miłym dopełnieniem całości i bardzo się cieszę, że zostałam. Po prostu bardzo dobrze było Was poznać i spędzić razem kilka dni. Do zobaczenia, mam nadzieję, na kolejnych szlakach. Pozdrawiam, Ania